Przejdź do głównej zawartości

Niezwykła zwykła codzienność

Od kilku tygodni uczę się suahili na misji w Ngudu. Okazało się, że nauka tego języka jest na tyle angażująca i męcząca, że pisanie bloga jak również wiele innych aktywności zwyczajnie przegrywają ze znużeniem i potrzebą snu. Postanowiłam jednak zmierzyć się z nieodpartym pragnieniem podzielenia się różnymi wydarzeniami z tego okresu.

Postępy w nauce pojawiają się niespiesznie. Na każde pytanie jak mi idzie najlepszą i najtrafniejszą odpowiedzią jest powszechnie znane „polepole”, co oznacza powoli. Już w pierwszych dniach mogłam zaobserwować, że w tej kulturze to określenie jest niczym życiowa reguła, która determinuje sposób działania większości Tanzańczyków. Myślę, że nasze polskie przysłowie „śpiesz się powoli” nie miałoby tutaj zastosowania, należałoby je zastąpić „nie ma pośpiechu”.

O ile wymowa w suahili jest niezwykle prosta i można opanować ją w imponująco krótkim czasie, o tyle gramatyka nieustannie usiłuje być powodem moich frustracji. Z każdego spotkania z nią staram się wyjść z poczuciem wygranej ale jednocześnie ogarnia mnie takie zmęczenie, że naprawdę czuję się jakbym stoczyła walkę.

Tuż po przyjeździe do Ngudu, podczas niedzielnej Eucharystii, przedstawiłam się, tak aby parafianie wiedzieli, co biała kobieta będzie robić na misji. Oczywiście przyjęcie mnie do wspólnoty było bardzo radosne, a jeszcze więcej powodów do śmiechu dostarczył mój łamany suahili. Ale Tanzańczycy są bardzo wyrozumiali i dumni, gdy ktoś próbuje mówić w ich języku. Prawie każda rozmowa kończy się gratulacjami, tak jakbym co najmniej zdobyła szczyt Kilimandżaro.

Każdego dnia staram się przyswajać nową partię materiału i próbuję wykorzystywać suahili w praktyce. Dlatego popołudniami wyruszam z moim nauczycielem na spacer, szukając możliwości konwersacji w różnych sytuacjach: na targu, w sklepie, podczas gry w piłkę na boisku, podczas spotkania z dziećmi lub dorosłymi…

Oczywiście jako jedyna biała kobieta nie pozostaję niezauważona. W związku z tym zdarzają się różne sytuacje. Ostatnio chodząc od sklepu do sklepu w poszukiwaniu kakao, zostałam zauważona przez kilkumiesięczne dziecko, pełzające przed wejściem, które na mój widok tak się wystraszyło, że zaczęło przeraźliwie płakać, tak że nawet obecność mamy nie pomogła by je uspokoić. Na szczęście nie zdarza się to zbyt często, wtedy musiałabym zacząć unikać dzieci. Zazwyczaj reakcja jest zupełnie odwrotna. Dzieci spostrzegając mnie wybiegają na ulicę zwołując pozostałe, by również one mogły zobaczyć Mzungu, czyli białego człowieka, europejczyka. I albo radośnie podbiegają chwytając mnie za ręce, przytulając się i gładząc moje proste włosy, których zwyczajnie mi zazdroszczą albo stoją w bezruchu, czasem uśmiechając się lub pozdrawiając mnie, trwając w zapatrzeniu aż zniknę im z oczu.

O ile na początku słowo Mzungu lekko mnie denerwowało i powodowało nieprzyjemne uczucie, szczególnie słyszane z ust osób dorosłych, bo nie kryło się za tym nic dobrego, o tyle teraz poradziłam sobie z tym nieprzyjemnym stanem emocjonalnym, żartobliwie i z uśmiechem odpowiadając czarnuszku.

Pewnego dnia spotkałam przed kościołem grupkę dziewczynek, które usilnie chciały spędzić ze mną czas w momencie gdy ja chciałam pomodlić się na różańcu, zaproponowałam im więc wspólną modlitwę. Bez wahania zgodziły się, rywalizując między sobą, która będzie mogła usiąść obok mnie, dotknąć mojego różańca, czy chociażby przeczytać nazwę tajemnicy. Po jednogłośnie odmówionym różańcu, zapytałam czy potrafią grać na bębnach, które akurat znajdowały się obok nas. Nie musiałam czekać ani chwili na rozpoczęcie gry, śpiewów i tańców. Każda z nich była na tyle głośna aby nie ujść mojej uwadze.

Innego dnia grupka dzieci, bawiących się na misji, gdy tylko mnie ujrzała, podbiegła do mnie by się ze mną pobawić. W Tanzanii dorośli raczej nie bawią się z dziećmi, z tego względu, że już nimi nie są i byłoby to źle widziane w oczach innych. Ale właściwie tym się nie przejmuję, tym bardziej że i tak przez kolor skóry jestem traktowana i postrzegana inaczej. Próbując zaaranżować jakąś zabawę, zaczęłam grać w wyliczankę Pani Zo, Zo, Zo ale poprzestałam tylko na pierwszej zwrotce gdy nagle uświadomiłam sobie, że w kolejnej zwrotce, w wersji którą znam, mąż pani Zosi pije wódkę z dziewczynami. Doszłam do wniosku, że słowa wyliczanki nie są dobre, nawet jeżeli ich nie rozumieją, tym bardziej że dzieci bardzo szybko się jej nauczyły i zaczęły śpiewać razem ze mną. Po tym spotkaniu postanowiłam rozszerzyć repertuar o bardziej przyzwoite treści.

Ponieważ zarówno w kościele jak również będąc w różnych miejscach w Ngudu przedstawiałam się, nie jestem już kimś anonimowym i wiele osób zna moje imię. Każdego dnia podczas przechadzki ktoś woła mnie po imieniu i się ze mną wita. Czasami są to dla mnie zupełnie obce osoby albo wydają się znajome ale niestety zazwyczaj nie pamiętam ich imion ale są też tacy, których odwiedziłam w domu lub regularnie odwiedzam w sklepie, z którymi znam się już lepiej.

Wśród nich jest Florencja, której mama Mary jest właścicielką sklepu z odzieżą. Obydwie bardzo mnie polubiły. Raczej nigdy nie dowiem się czy przez kolor skóry czy po prostu są takie otwarte na innych. Wspominam o tym nie przez przypadek. Dostałam bowiem od nich zaproszenie na imprezę z okazji ukończenia szkoły przez Florencję, to nie zdarza się często, nie wielu może sobie na to pozwolić. Jeszcze w tej samej chwili zostałam poinstruowana, że przychodząc muszę przynieść prezent. Naturalnie bardzo zależy im na mojej obecności. W takiej sytuacji niezmiernie trudno jest odkryć motywację drugiego człowieka. Faktem jest, że na Tanzańczyków, których już poznałam, silnie oddziałują stereotypy o białych, którzy kojarzeni są z pieniędzmi. Właściwie nie dziwie się temu. Bo ludzie którzy głodują i wzrastają w biedzie, widząc białego człowieka, który mógł pozwolić sobie na to żeby przybyć na zupełnie inny kontynent, mają prawo żeby myśleć że ma pieniądze. Raczej nikt nie wychodzi poza ten schemat, próbując dostrzec inną perspektywę, np. taką że mój wyjazd i praca na misji możliwe są tylko dzięki ludziom dobrej woli. Dobrze wiem, że generalizowanie jest kłamstwem i przyjazd do Afryki na nowo pozwolił mi to ujrzeć. Dlatego wierzę w dobre i szczere intencje innych, co bardzo pomaga w budowaniu relacji i daje poczucie wolności.

Oczywiście pobyt tutaj pomimo różnych trudności zewnętrznych, które nie wynikają z moich ograniczeń, bardzo dobrze odbieram. Staram się ze wszystkiego wyciągnąć jakąś lekcję. Obecnie trwa, niedawno rozpoczęty, sezon deszczowy. Niestety przed ostatnimi opadami odnotowaliśmy bardzo silny wiatr, który spowodował wiele zniszczenia: pozrywane dachy, pozawalane budynki, połamane drzewa i położone słupy. Te ostatnie odcięły nas od prądu na dwie doby. Gdy już prąd powrócił na nowo zaczęłam się nim cieszyć i go doceniać. Pewne rzeczy są dla nas tak oczywiste, że nie zdajemy sobie z nich sprawy. A gdybyśmy nauczyli się wdzięczności za każdą chwilę w naszym życiu oraz dostrzegać to co mamy, bylibyśmy szczęśliwi. A przecież każdy z nas, niezależnie od kultury i różnych okoliczności zewnętrznych, tego właśnie pragnie – bycia szczęśliwym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„ Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a odchodząc będzie im usługiwał.”  (Lk 12, 37) W tym dniu nie mieliśmy z Athanasem powodów, by się smucić. Ta opowieść poświęcona jest Athanasowi Dotto Vedastus SMA , dla którego wczorajszy dzień był wyborem, który będzie determinował jego przyszłość. Będąc diakonem, stał się kapłanem, przyjmując święcenia kapłańskie z rąk biskupa Yude Thaddeus Ruwa'ichi.  Podczas gdy w Polsce prymicja, czyli pierwsza Eucharystia, którą sprawuje nowo wyświęcony kapłan odbywa się w parafii, z której kandydat się wywodzi. Tu jest inaczej, gdyż to właśnie święcenia są wydarzeniem, które przeżywa się we własnej parafii. Dla porównania w Polsce są one przyjmowane w katedrze, w diecezji w której kandydat kończył seminarium. Dla wszystkich parafian miejscowości Ngudu i Stowarzyszenia Misji Afrykańskich było to wielkie wydarzenie, do którego parafia przygotowywała się od wielu miesięcy, aby wspólnie dzielić radość z daru, jakim jest nowy ka...

Okołbożonarodzeniowe refleksje

Patronką, istniejącej od niespełna 60 lat, parafii w Bugisi, w której posługuję jako misjonarka świecka SMA (Stowarzyszenie Misji Afrykańskich), jest Maria Mama wa Mungu (Maryja Matka Boga). W tym, bardzo młodym jeszcze, kościele tradycja Bożonarodzeniowa nie miała wielu spadkobierców, toteż jest wciąż słabo zakorzeniona i dopiero się kształtuje. Parafianami są głównie ludzie z plemienia Sukuma. Jednakże zanim opowiem o Uroczystości Narodzenia Pańskiego, warto wspomnieć o okolicznościach ją poprzedzających. W ostatnich dniach tereny misyjnej sawanny zaczynają pokrywać świeże, zielone źdźbła trawy, pola ryżowe napełniają się wodą, spierzchnięta gleba dopiero co została spulchniona motyką. Rozpoczęła się pora deszczowa! Ludzie wychwalą Boga za Jego błogosławieństwo. Po wymagającym okresie suszy: braku wody i z resztkami zbiorów w spiżarniach, wszystko zaczyna się rodzić na nowo. Ale wciąż jest to bardzo trudny czas dla Sukumów. Od wczesnych porannych godzin ciężko pracują w polu. Nie...

Konkurs chórów i karanga

Podobno rozmowa o pogodzie jest tematem zastępczym, gdy nie wiadomo o czym rozmawiać. I od niej chciałabym zacząć. Nie dlatego, że moje życie pozbawione jest wartych uwagi momentów. Ale to, czego obecnie doświadczam jest fenomenem, od dawna nie spotkanym. Od trzech tygodni jest w naszym regionie bardzo chłodno. Niebo jest zachmurzone a promieniom słonecznym udaje się bardzo sporadycznie przebić przez ciężkie chmury, by choćby na chwilę swym ciepłem otulić ziemię i rośliny, które by wzrastać bardzo ich potrzebują. Zastanawiam się czy to Bóg tak hojnie błogosławi Sukumom, którzy w ubiegłym roku doświadczyli niszczącej plony suszy? A może jestem świadkiem anomalii pogodowych? Faktem jednak jest, że pranie potrzebuje teraz dwóch dni by wyschnąć (wcześniej uprane rano było w południe już suche) a ja marznę, odziewając się czasem we wszystkie ciepłe ubrania jakie posiadam.   I tak w minioną sobotę, podczas konkursu chórów doświadczyłam najzimniejszego z zimnych dnia. ...