Przejdź do głównej zawartości

Konkurs chórów i karanga

Podobno rozmowa o pogodzie jest tematem zastępczym, gdy nie wiadomo o czym rozmawiać. I od niej chciałabym zacząć. Nie dlatego, że moje życie pozbawione jest wartych uwagi momentów. Ale to, czego obecnie doświadczam jest fenomenem, od dawna nie spotkanym. Od trzech tygodni jest w naszym regionie bardzo chłodno. Niebo jest zachmurzone a promieniom słonecznym udaje się bardzo sporadycznie przebić przez ciężkie chmury, by choćby na chwilę swym ciepłem otulić ziemię i rośliny, które by wzrastać bardzo ich potrzebują. Zastanawiam się czy to Bóg tak hojnie błogosławi Sukumom, którzy w ubiegłym roku doświadczyli niszczącej plony suszy? A może jestem świadkiem anomalii pogodowych? Faktem jednak jest, że pranie potrzebuje teraz dwóch dni by wyschnąć (wcześniej uprane rano było w południe już suche) a ja marznę, odziewając się czasem we wszystkie ciepłe ubrania jakie posiadam.  




I tak w minioną sobotę, podczas konkursu chórów doświadczyłam najzimniejszego z zimnych dnia. Nie mogłam się ogrzać mając na sobie trzy bluzy i przeciwdeszczową kurtkę. Miałam wrażenie jakbym przeżywała, adekwatną do polskiej, afrykańską zimę. Aczkolwiek atmosfera wśród uczestników była gorąca. Siedem chórów po wstępnych eliminacjach, wzięło udział w ostatecznych zmaganiach w Bugisi, aby jury wyłoniło zespół zwycięzców. Każdy z występujących był maksymalnie przejęty i zaangażowany. Niektóre z chórów przyodziały białe alby, inne kolorowe stroje. Jednak zachowany był umiar i spójność. Zresztą w ostatnim czasie wyszło rozporządzenie nakazujące chórom stonowany, adekwatny do sytuacji strój. Na Eucharystii nie ma miejsca na współzawodnictwo a śpiewanie w chórach stało się bardzo prestiżowe. W jakiejś formie jest to dla niektórych ludzi jedyną rozrywką pomiędzy rozlicznymi domowymi obowiązkami.
Konkurs został zorganizowany w dniu 18 rocznicy święceń kapłańskich proboszcza. Zatem po ogłoszeniu wyników, był tort i impreza do wieczora.



Na tym nie zakończyły się przyjemne weekendowe doświadczenia. W niedzielę na naszym stole zawitało europejskie jedzenie – niemieckie Spätzle, Linsen i Currywurst. Uczta dla podniebienia, wyzwalająca radość i miłe wspomnienia z okresu, gdy mieszkałam w Niemczech.
Potem pojechałam z Karoliną, żoną katechisty do jej rodzinnej miejscowości, pomóc jej w zbiorze karangi (orzeszków ziemnych). Poznałam jej brata i jego dwie żony, które zamieszkują w osobnych domach, otoczonych polami uprawnymi. Na jednym z nich wśród gotowych już do zbioru kolb kukurydzy rosły małe krzaczki, niczym nie wskazujące na to, że w ziemi z ich korzeni wyrastają orzeszki ziemne. Zaczęłyśmy zbierać. Karolina była zaskoczona, że mzungu wie w jaki sposób się to robi. To dosyć zabawne doświadczenie pokazuje mi stereotypowy sposób myślenia o białych ludziach. Uważa się, że nie potrafimy ciężko fizycznie pracować, nie umiemy sprzątać, gotować, jeździć na rowerze itp., bo w tym wszystkim jesteśmy wyręczani. Cieszę się, że dzięki takim spotkaniom możemy poznawać siebie nawzajem, spędzając wspólnie czas, który jest jednym z największych darów, jakim możemy podzielić się z drugim człowiekiem. Nie tylko w Afryce. Gdziekolwiek jesteśmy podarowany czas zawsze zapada w pamięci na dłużej niż wielkie dzieła.











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Napełniając jej serce...”

My, Ania i Paulina, chciałybyśmy opowiedzieć Wam historie kobiet Sukuma, wśród których żyjemy. Pierwsze spostrzeżenia, oczywiście subiektywne, które mamy o Sukumkach dotyczą ich sposobu funkcjonowania w społeczeństwie: gościnność, pomocniczość, oddanie rodzinie, uderzająca pokora i szacunek dla autorytetu. Codziennie jesteśmy świadkami ich cichej obecności, która w ma w sobie siłę dla lokalnej wspólnoty, jaką ma fundament dla budowli. To one zdobywają pożywienie , pracują na roli, są więc żywicielkami rodziny, wychowują dzieci. Często nie mają wsparcia, ze strony mężów, którzy bywają w domu u jednej, drugiej... kolejnej żony, by po kilku tygodniach, miesiącach jadą do innej. W Tanzanii poligamia jest akceptowalna przez społeczeństwo i prawo. Zawsze można liczyć na ich pomoc. Jeśli nie mogą osobiście rozwiązać czyjegoś problemu, znajdą kogoś, kto to potrafi. Mimo że nie otrzymały gruntownego wykształcenia (większość nigdy nie uczęszczała do szkoły lub nie mogła jej ukończyć),

Niezwykła zwykła codzienność

Od kilku tygodni uczę się suahili na misji w Ngudu. Okazało się, że nauka tego języka jest na tyle angażująca i męcząca, że pisanie bloga jak również wiele innych aktywności zwyczajnie przegrywają ze znużeniem i potrzebą snu. Postanowiłam jednak zmierzyć się z nieodpartym pragnieniem podzielenia się różnymi wydarzeniami z tego okresu. Postępy w nauce pojawiają się niespiesznie. Na każde pytanie jak mi idzie najlepszą i najtrafniejszą odpowiedzią jest powszechnie znane „polepole”, co oznacza powoli. Już w pierwszych dniach mogłam zaobserwować, że w tej kulturze to określenie jest niczym życiowa reguła, która determinuje sposób działania większości Tanzańczyków. Myślę, że nasze polskie przysłowie „śpiesz się powoli” nie miałoby tutaj zastosowania, należałoby je zastąpić „nie ma pośpiechu”. O ile wymowa w suahili jest niezwykle prosta i można opanować ją w imponująco krótkim czasie, o tyle gramatyka nieustannie usiłuje być powodem moich frustracji. Z każdego spotkania z nią staram się w
Zawsze żałowałam, że nie doczekałam się żadnej piosenki z moim imieniem,  gdy słyszałam te, które zawierają kobiece imiona. W końcu doczekałam się!  Musiałam przyjechać, aż do Tanzanii, żeby ją odkryć.  W utworze usłyszymy historię Pauliny, młodej dziewczyny ze wsi,  która poślubiła chłopskiego kawalera. Miłego słuchania!