Przejdź do głównej zawartości

Obdarowywana

Przeżyłam kolejny piękny i wyjątkowy w swej prostocie dzień. Dostrzegłam bogactwo ludzi, którzy mnie otaczają. Podczas dzisiejszego seminarium młode dziewczyny, matki uczyły się o różnych umiejętnościach życiowych, które pomagają człowiekowi zdobyć samodzielność, pewność siebie, zaplanować cele na przyszłość, dobrze żyć ze społecznością i pomagać innym. 

Urzekła mnie ich postawa. Z zaciekawieniem dziecka wsłuchiwały się i chłonęły jak gąbka wszystkie treści – dla niektórych nowe dla innych po prostu ubrane w słowa. Ale bezspornie potrzebne. Niektóre z nich urodziły dzieci w nastoletnim wieku, nie mając jeszcze szansy na zdobycie życiowego doświadczenia, musiały zmierzyć się z nową dla nich sytuacją bez żadnego przygotowania. 

Wierzę, że wiedza którą dziś zdobyły i będą otrzymywać podczas kolejnych spotkań posłuży im, ich dzieciom i społeczności, w której żyją. Wśród uczestniczek były również ich dzieci, ujmujące aniołeczki. Właściwie nie przeszkadzały swoim mamom, które do perfekcji mają opanowane noszenie ich, opasanych chustą, na plecach. Nie utrudnia im to absolutnie niczego. Za każdym razem jestem pod wrażeniem ich sprawności, siły i wytrwałości podczas pracy, jazdy na rowerze, przemierzonych – z wodą lub ciężkim workiem na głowie – kilometrów. 

Dzisiejszy dzień był pełen zachwytów. Facylitatorki, które dziś ze mną przybyły mają w sobie silnie rozwiniętą odpowiedzialność społeczną i automatyczną reakcję na sytuacje, w których dostrzegają potrzeby innych. Dziś dając sposobność mamom do swobodnej nauki, zajęły się ich dziećmi, umożliwiając im pełną koncentrację. Doświadczam tego dobra zawsze gdy się spotykamy. Wtedy ochoczo chwytają za wszystkie rzeczy, które mam ze sobą. Na początku zwyczajnie głupio się czułam, gdy mnie wyręczały. Myślałam, że tak nie powinno być, że nie mogę na to pozwolić. Ale z czasem zrozumiałam, że to jest odpowiednie zachowanie dla ich kultury. Już teraz nie reaguję jak Zosia Samosia, która sama może wszystko zrobić ale przyjmuję ich pomoc z uśmiechem i ogromną wdzięcznością.

Wracałyśmy ze spotkania, drogą dosyć trudną do przemierzenia w okresie deszczowym, z powodu powstałych w poprzek drogi deszczowych ustrojów wodnych. Ale to sprawiło, że prowadziłam auto powoli. Dzięki temu miałam okazję dostrzec otaczającą mnie rzeczywistość. Do domu odprowadziły mnie: zachód słońca, kłębiaste jak wata cukrowa chmury i pola ryżowe skąpane w różowo – złotej poświacie. Wszystko to sprawiło, że poczułam się jakbym była w bajkowym świecie, będąc główną bohaterką opowieści z bardzo szczęśliwym zakończeniem.

Jak to w bajkach bywa zazwyczaj na koniec następuje jakiś zwrot akcji. Jednak w mojej było inaczej. Nieustannie towarzyszyły mi zachwyt i zadowolenie. Jak co dzień, gdy dotarłam do domu, garaż był już otwarty, a na zewnątrz czekała na mnie gromadka chłopców – ministrantów, którzy czynnie angażują się w życie kościoła. Poczułam się jak w domu, w którym jego członkowie z uśmiechem i gotowością by nieść pomoc, czekają na to brakujące ogniwo.
Przyjeżdżając do Tanzanii od początku, czuję się obdarowywana, mając wrażenie, że nieustannie otrzymuję więcej niż daje. W sposób szczególny ludźmi, których obecnością się raduję.









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Napełniając jej serce...”

My, Ania i Paulina, chciałybyśmy opowiedzieć Wam historie kobiet Sukuma, wśród których żyjemy. Pierwsze spostrzeżenia, oczywiście subiektywne, które mamy o Sukumkach dotyczą ich sposobu funkcjonowania w społeczeństwie: gościnność, pomocniczość, oddanie rodzinie, uderzająca pokora i szacunek dla autorytetu. Codziennie jesteśmy świadkami ich cichej obecności, która w ma w sobie siłę dla lokalnej wspólnoty, jaką ma fundament dla budowli. To one zdobywają pożywienie , pracują na roli, są więc żywicielkami rodziny, wychowują dzieci. Często nie mają wsparcia, ze strony mężów, którzy bywają w domu u jednej, drugiej... kolejnej żony, by po kilku tygodniach, miesiącach jadą do innej. W Tanzanii poligamia jest akceptowalna przez społeczeństwo i prawo. Zawsze można liczyć na ich pomoc. Jeśli nie mogą osobiście rozwiązać czyjegoś problemu, znajdą kogoś, kto to potrafi. Mimo że nie otrzymały gruntownego wykształcenia (większość nigdy nie uczęszczała do szkoły lub nie mogła jej ukończyć),

Niezwykła zwykła codzienność

Od kilku tygodni uczę się suahili na misji w Ngudu. Okazało się, że nauka tego języka jest na tyle angażująca i męcząca, że pisanie bloga jak również wiele innych aktywności zwyczajnie przegrywają ze znużeniem i potrzebą snu. Postanowiłam jednak zmierzyć się z nieodpartym pragnieniem podzielenia się różnymi wydarzeniami z tego okresu. Postępy w nauce pojawiają się niespiesznie. Na każde pytanie jak mi idzie najlepszą i najtrafniejszą odpowiedzią jest powszechnie znane „polepole”, co oznacza powoli. Już w pierwszych dniach mogłam zaobserwować, że w tej kulturze to określenie jest niczym życiowa reguła, która determinuje sposób działania większości Tanzańczyków. Myślę, że nasze polskie przysłowie „śpiesz się powoli” nie miałoby tutaj zastosowania, należałoby je zastąpić „nie ma pośpiechu”. O ile wymowa w suahili jest niezwykle prosta i można opanować ją w imponująco krótkim czasie, o tyle gramatyka nieustannie usiłuje być powodem moich frustracji. Z każdego spotkania z nią staram się w
Zawsze żałowałam, że nie doczekałam się żadnej piosenki z moim imieniem,  gdy słyszałam te, które zawierają kobiece imiona. W końcu doczekałam się!  Musiałam przyjechać, aż do Tanzanii, żeby ją odkryć.  W utworze usłyszymy historię Pauliny, młodej dziewczyny ze wsi,  która poślubiła chłopskiego kawalera. Miłego słuchania!